Po znajomości

Na ostatnim piętrze jednego z najstarszych budynków Nowej Moskwy obudził się mężczyzna. Powoli otworzył oczy. Wraz ze światłem, które ujrzał, zaczął odzyskiwać świadomość. Rozejrzał się ze zdziwieniem.
Miał na sobie tylko szorty i był w komorze kriogenicznej.
Lekko pchnął przeszklony właz, który ustąpił z sykiem. Komora była masywnym cylindrem, stojącym niemal pionowo, wystarczyło więc zrobić krok przed siebie. Przebudzony ostrożnie wystawił stopę na zewnątrz. Nawet nie poczuł chłodu posadzki.
Naprzeciwko cylindra było okno, za którym rozciągała się panorama miasta. Szyba zajmowało niemal całą ścianę. Mężczyzna podszedł do niej i stanął oniemiały. Na zewnątrz srebrzyste wieżowce pięły się do chmur. Kolorowe poduszkowce przemykały między ich monumentalnymi cielskami. Ile to już lat? – pomyślał. I uświadomił sobie, że niemal nic nie pamięta. Po chwili wysiłku zdołał przypomnieć sobie swoje imię.
– Francis – szepnął z ulgą.
Zatem obudził się z zamrożenia. Ale chwileczkę, ktoś musiał przecież wyłączyć program! Francis odwrócił się w stronę komory i zamarł.
Obok urządzenia siedział na krześle starszy człowiek. Założywszy nogę na nogę i wbijał w niego wzrok.
– Kim pan jest? – wydusił z siebie Francis.
– Kimś, kto bardzo się cieszy, że wreszcie pana odnalazł – odparł tamten.
– Odnalazł? Jak to?
– Widzi pan – głos tamtego był spokojny – wynajęto mnie, bym pana wytropił. Trochę to zajęło, ale jak widać cierpliwość popłaca. Pamięta pan swoją żonę?
– Ja… – Francis zająknął się zaskoczony.
– Niech się pan skupi. Musi pan pamiętać, co zrobił pan swojej żonie i dzieciom. Takich rzeczy się nie zapomina. Zrobił pan to, a potem zahibernował się, żeby uniknąć kary.
I wtedy, w jednym oślepiającym błysku, Francis sobie przypomniał. Ostrze, krew, krzyki. Zobaczył wszystko, jakby było to wczoraj.
Może zresztą było.
Francis pobladł i zachwiał się.
– Widzę, że pamięć wraca – skwitował starzec, wstając. W opuszczonej dłoni trzymał pistolet.
– Co pan robi?
– Zamierzam dokończyć zlecenie.
– I zastrzeli mnie pan?
– Nie będę musiał. Wystarczyło, że obudziłem pana na czas.
– Nie rozumiem.
– Widzi pan te poduszkowce w dole? To ekipa porządkowa. Zajmuje się wyburzaniem niezamieszkanych wieżowców. Zaraz wysadzi ten, w którym właśnie jesteśmy. Wybrał pan sobie wyjątkowo niefortunną kryjówkę.
Francis spojrzał we wskazanym kierunku. Dopiero teraz zauważył, że większość pojazdów za oknem wygląda trochę podejrzanie.
– Mam w to uwierzyć? – żachnął się. – Pan też zginie!
– Poradzę sobie. A pana uznają za przypadkową ofiarę. Oczywiście jeśli w ogóle przekopią gruzowisko.
– A nie wystarczyło zostawić mnie śpiącego?
– Bezbolesna śmierć? To by było za proste.
– Do cholery, kto pana wynajął? – Francis zacisnął pięści i tylko widok broni powstrzymał go przed skoczeniem tamtemu do gardła.
– Powiedzmy, ze robię to po znajomości.
– Co to ma znaczyć?
– To, że jedno z dzieci przeżyło – odparł starzec, unosząc pistolet. Trzymał go zaskakująco pewnie.
Francis pobladł.
– Niech to szlag, jesteś moim synem? – jęknął.
Tamten uśmiechnął się spokojnie.
– Spałeś dłużej niż myślisz, dziadku.
Po czym przestrzelił Francisowi kolana i wyszedł.

Copyright © Maciej Musialik 2010 

Tekst opublikowany wcześniej w antologii Szortal Fiction.

Dodaj komentarz